Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   13
              

Kuba "Kyuba" Bujakowski

PRODUCENT: TURTLE ROCK STUDIOS    DYSTRYBUTOR: CENEGA POLAND   GATUNEK: FPS   WWW:WWW.CS-CONDITIONZERO.COM


W życiu często zdarza się tak, że matka wydaje na świat więcej niż jedno dziecko. Jest to jak najbardziej możliwe i normalne. Natomiast, urodzenie tego samego dziecka przez wiele matek jest raczej niemożliwe. Zresztą nawet jeśli kiedyś stanie się możliwe to z pewnością na świecie pojawią się troszkę „inne” dzieciaki. Dzieci, których świat ujrzeć by raczej nie chciał. Zastanawiacie się pewnie o czym ja w ogóle w tej chwili piszę? Ano, chcę wam po prostu uświadomić to z czym mamy do czynienia. Wydaje mi się, że podany przeze mnie przykład idealnie ilustruje sytuację, do jakiej doszło przy produkcji COUNTER-STRIKE: CONDITION ZERO oraz sam „owoc” tejże twórczej pracy. A o co mi dokładnie chodzi? Czytajcie dalej to się dowiecie...



„MOMMY, WHO’S MY DADDY?”
Wszyscy, którzy przez ostatnie 2 lata śledzili proces powstawania CS: CZ zapewne pamiętają, iż pierwszymi twórcami gry byli chłopaki z Rogue Software, niestety po krótkim czasie pracy zostali oni zastąpieni przez programistów Gearbox Software, którzy swoją drogą też niewiele się napracowali. Największy wkład w powstawanie gry włożyło Ritual Entertainment (HEAVY METAL F.A.K.K 2), którzy zostali zwolnieni na 5 miesięcy przed premierą CONDITION ZERO. Ostatecznym zespołem odpowiedzialnym za produkcje gry zostali Turtle Rock Studios, którzy jedynie „poskładali gierkę do kupy” i dodali kilka swoich pomysłów. Tylu „rodziców” nie miała chyba jeszcze żadna gra. Wydaje się też, że żadna gra, a tym bardziej taka jak CONDITION ZERO mieć nie powinna. Czym zaowocowały te 2 lata pracy nad pierwszym płatnym i szeroko-dostępnym CS’em? Pewnie już zdążyliście zobaczyć, ale czytajcie dalej, nie za to mi „płacą te tysiące $$$” żebyście tylko patrzyli na ocenę i przewracali na następną stronę. No już czytać dalej, dopiero się rozgrzewamy...

To „małe w oddali” to snajper, szkoda tylko, że strzelać za bardzo nie umie...

KAMPANIA? TAA... CHYBA WYBORCZA...
CONDITION ZERO jest grą single playerową (w głównej mierze). Powstała właśnie po to aby gracze nie posiadający Internetu mogli także doświadczyć tego co „sieciowcy” grający w CS 1.6. Twórcy od początku zapowiadali, że gra posiadać będzie wciągającą kampanię, w której oprócz botów powalczymy/porozmawiamy ze zwykłymi NPCami. Zgodnie z obietnicą kampania jest, ba, są nawet dwie, tyle, że nawet razem nie są tym czego wszyscy oczekiwali od CS: CZ. O co chodzi z tymi dwoma kampaniami? Już tłumaczę, otóż kiedy Turtle Rock Studios przejeli pracę nad grą, doszli do wniosku, że pozbędą się tego co dotychczas stworzyło Ritual Entertainment a jako podstawową kampanię zaoferują nam mecze z botami, rozgrywane na znanych nam mapach, tyle że zgodnie z zaplanowanym przez chłopaków schematem. Prawda, że oryginalne? A jakże. Natomiast, kampania typowo singlowa, została umieszczona w sekcji „deleted scenes” i gracz jeśli mu się zachce będzie mógł ją zainstalować. Ehhh poczucie humoru programistów z Turtle Rock nie zna granic, tyle że żartować to trzeba umieć, bo inaczej „spala się” każdy opowiadany dowcip.

Jak tu ładnie, dlaczego mamy to wszystko wysadzić w powietrze?

OLD SCHOOL IS BACK
Kampania z “deleted scenes” rozpoczyna się w iście zabójczym tempie, bez intra, bez wprowadzenia od razu rzuca nas w wir „akcji”. No może trochę przesadziłem. Pierwszą misję poprzedza ok. 30 sek. filmik pokazujący jak to nasz helikopter (którym nie wiadomo gdzie lecimy) zostaje zestrzelony a nasz oddział ginie. Lądujemy w jakimś nieznanym Arabskim mieście uzbrojeni „tylko w” M4, noż, oraz USP i musimy walczyć o życie. Czasu na zastanowienie się nad tym co w ogóle mamy robić za wiele nie ma ponieważ kiedy tylko wystawimy głowę ze śmigłowca w naszym kierunku sypie się grad kul, wystrzelonych z karabinów i pistoletów fanatycznych wyznawców Allacha. Jedyne co możemy w takim wypadku robić to także odpowiedzieć ogniem i starać się jakoś wyjść cało z tej całej „zadymy”. Misja kończy się dosyć szybko i jeśli komuś nie przeszkadza archaiczna grafika (o której więcej będzie potem) to może nawet „wciągnąć” się w nieco specyficzny i „old schoolowy” klimat CONDITION ZERO. Ale zostawmy na razie emocje towarzyszące rozgrywce w spokoju i zajmijmy się tym co „napędza” całą grę, czyli misjami. Generalnie, można je podzielić na dwa typy: głośne oraz ciche (które później i tak stają się głośne:)). W tych pierwszych mamy zwykle za zadanie odbić zakładników lub „oczyścić” dany teren z terrorystów. Natomiast głównym założeniem misji typu „stealth” jest osiągnięcie celu w jak najbardziej dyskretny i cichy sposób. Warto jeszcze dodać, że w tych drugich oprócz standardowych broni mamy także do dyspozycji takie bajery jak: palnik do zamków, mini-kamerę pozwalającą na obserwowanie terenu „zza rogu”, czy krótkofalówkę (no dobra, ta ostatnia akurat specjalnym bajerem nie jest:)). Misje, które rozgrywamy wbrew temu czego się można było spodziewać, nie są ze sobą niczym powiązane. Raz gramy jako anty-terroryści niemieccy, raz jako japończycy, znowu innym razem jako amerykanie etc., etc. Zamiast grać kampanię możemy równie dobrze odpalić sobie kilka „custom game’ów” po kolei – uzyskamy ten sam efekt. Muszę przyznać że początkowo gra się dosyć przyjemnie (czyt. bardzo dobrze „wchodzą heady NPCom”) a rozgrywka jest dosyć interesująca ale z czasem robi się po prostu nudno. Zdarzają się misje kompletnie pozbawione sensu i zarazem koszmarnie nużące a dodatkowym czynnikiem „odpychającym” od grania jest fatalne AI przeciwników. Terroryści zachowują się głupiej niż ludzie po praniu mózgu: nie reagują na strzał jeśli nas nie widzą, szarżują na nas z karabinami, strzelają z shot gunów na odległość a już największymi idiotami są snajperzy, którzy „zbierają” się do strzału przez kilka sekund i dają się zestrzeliwać z pistoletu niczym kaczki. Jeśli na świecie mamy takich „inteligentych” terrorystów to nie mamy się czego obawiać, wierzcie mi. Zapomniałem jeszcze napisać o lokacjach. W CONDITION ZERO „zwiedzimy” między innymi Tokyo, Londyn, równikową dżunglę, fabrykę, wspomniane wcześniej arabskie miasto, rosyjską elektrownię i jeszcze kilka innych ciekawych (lub też nie) miejsc. Wszystkie mapki wykonane są przyzwoicie i narzekać bardzo nie ma na co, czasami nawet trzeba pomyśleć żeby przejść dalej (co się ostatnio w grach rzadko zdarza). Jedyną rzeczą która denerwuje są „niewidzialne ściany” ograniczające nam różne miejsca do których nie powinniśmy iść. Szkoda, że twórcy CS: CZ musieli tworzyć grę na tak słabym enginie graficznym bo z pewnością zaserwowali by nam coś bardziej oryginalnego. Jeśli natomiast chodzi o bronie to tu także żadnych specjalnych rewelacji nie ma. W kampanii znajdziemy wszystkie pukawki z CS’a (ak47, m4, desert eage, AWP, scout, SIG itd.) oraz dwie nowości: wyrzutnię rakiet LAW (która może zabić tylko jedną osobę nawet kiedy strzelimy w środek jakiejś grupy) oraz zdalnie odpalane bomby. Nie ma to jak „powiew świeżośći”. Ogólnie kampania dla pojedynczego gracza mocno rozczarowuje, nie odznacza się niczym specjalnym pośród dzisiejszych produkcji i jest przeznaczona raczej dla „weteranów” COUNTER’a. Zwykli, nie obeznani z tematem gracze mogą się po prostu znużyć i co gorsza zrazić do tego co zaserwowali nam producenci. Przejdźmy zatem do kampanii # 2.
BOTY, WIDZE BOTY.... AAAAA!
Jak napisałem na początku, główna kampania CONDITION ZERO opiera się na walce z botami. Podobnie jak w „deleted scenes” tak i tutaj gramy jedynie counter-terrorystami. Przed rozpoczęciem rozgrywki wybieramy poziom trudności oraz drużynę (członków teamu, „kupujemy” za punkty, które zdobywamy za przechodzenie plansz) i już możemy grać. Na każdej mapce mamy do wykonania szereg zróżnicowanych w zależności od poziomu trudności. Zadania tak naprawdę na każdej mapie są identyczne, zmieniają się tylko ich „parametry”. A jakie są te nasze „questy”? Powiem, że nie specjalnie wymagające. Musimy na przykład, wyeliminować 8 terrorystów, zabić wszystkich w przeciągu 60 sek, zdobyć fraga z określonej broni lub też zabić kilku przeciwników w jednej rundzie i przeżyć. I na tym koniec, zmieniają się tylko dane. Wygrać na punkty nie możemy, natomiast dla przeciwnika jest to jedyny sposób na zwycięstwo. W CONDITION ZERO znajdziemy 3 nowego mapy oraz 15 starych znanych nam z oryginalnego CS’a plansz, które swoją drogą przeszły naprawdę gruntowne zmiany. W de_dust, wszędzie pełno jest dzbanów, dywaników czy straganów z przeróżnymi produktami. Podłoga wyłożona jest kolorowymi cegłami a na bombsite’ach wreszcie znajdują się beczki z materiałami wybuchowymi. Aztec (podobnie jak wszystkie pozostałe mapki) pokryty jest nowymi texturami, a ponad bombsite’ami wznoszą się świątynie azteków. Cs_militia jest w znacznym stopniu przebudowana na kożyść CT. De_inferno natomiast odbywa się w nocy. Wyliczać tak można by jeszcze długo, słowem: mapy zyskały na świeżości i oferują teraz zupełnie nowe rozwiązania taktyczne oraz dają naprawdę sporo przyjemności z grania. Naszymi przeciwnikami są jak wiadomo boty. I to właśnie za „sztucznych graczy” należy się autorom największy „plus”. Nasi przeciwnicy zachowują się naprawdę „ludzko”, nie widzą przez ściany oraz nie widzą tyłem głowy jak to często się zdarzało z innymi botami. Na mapach grają nie schematycznie i bardzo często ze sobą współpracują. Na najwyższym poziomie trudności mogą czasami naprawdę narobić kłopotu. Ponadto boty komunikują się z nami, alarmując nas jeśli zobaczą przeciwnika, zdobędą bombę czy nawet podają miejsce, w którym dostrzegli wroga. Gra się z nimi wyjątkowo dobrze. Wydaje mi się, że gra zajmuje to 1,9 GB właśnie dlatego że twórcy postanowili stworzyć głosy botów do każdej mapy z osobna. W przeciwnieństwie do poprzedniej kampanii ta przygotowana jest dosyć dobrze, ale także nie jest niczym rewolucyjnym. Taki CS 1.6 w wersji deluxe. Jeśli programiści poświęcili tyle czasu na „odświeżenie” kilku map i chcą, żeby im za to zapłacić to ja dziękuje, wolę pograć w prawie darmową wersję 1.6. Singlowcy natomiast na pewno się ucieszą. Szkoda tylko, że kampanię można w jakieś 2 godziny nawet na poziomie „hard”.

Krwawa, rosyjska impreza

SKROMNIE O SKROMNEJ GRAFICE
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy (a raczej razi w oczy) zaraz po odpaleniu gry jest grafika. CONDITION ZERO opiera się na starym, 6-cio letnim engine graficznym HALF-LIFE’a i pomimo tego, że podrasowanym do granic możliwości to wciąż niemiłosiernie brzydkim. Pewnie teraz powiecie: I co z tego, że starym i brzydkim? Nie to w CSie jest najważniejsze. Wiem o tym bardzo dobrze, bo sam gram w COUNTERa od dłuższego czasu, liczy się przyjemność płynąca z rozgrywki oraz grywalność. Ale co powiedzą ci, którzy w CSa nie grają? Może w necie grafika nie jest ważna, a produkt jest darmowy, ale uświadomcie sobie, że za tę grę trzeba zwyczajnie zapłacić (i to dużo bo 149 zł!) w dobie PAINKILLERA, UT2004 czy DOOM3 można się było postarać o coś lepszego. Jeszcze mapy do kampanii z botami prezentują jako-taki poziom ale „deleted scenes” przedstawia się wręcz koszmarnie. Textury są w bardzo niskiej rozdzielczości, wszędzie widać „kwadraty” i krawędzie. Cieniowanie stoi na bardzo niskim poziomie. Jedyne co można zniszczyć to szkrzynki a swoją drogą animacja ich rozpadania jest jeszcze gorsza niż tłuczenia się szyb nie wspominając o sposobie poruszania się postaci. Ehhh szkoda gadać... zresztą czego się można było spodziewać po tak starym silniku?

Welcome to Iraq

CHYBA COŚ POSZŁO NIE TAK
I dobrnęliśmy jakoś wreszcie do końca recenzji. Jak sami widzicie CONDITION ZERO jest raczej „nieudolnym płodem wielu matek” niż porządną, spełniającą wymogi dzisiejszego rynku, komputerowego grą. Grą, która miała być przełomowa pod każdym względem, miała oferować nieużyte nigdzie dotąd rozwiązania, wciągającą kampanię, dużo nowych broni, map oraz wszystko to na co czekaliśmy przez te 2 lata. W zamian otrzymaliśmy „odgrzanego kotleta”, który niczym nie wyróżnia się spośród innych FPSów. Jedynym pożądnym argumentem broniącym CS: CZ przed totalną krytyką jest fakt, że posiada ona jednak to „coś” z oryginalnego CS’a co przyciąga do monitora i pomimo wszystkiego co w grze złe, pozwala cieszyć się rozgrywką. Nie jest jednak wystarczającym argumentem zdolnym mnie (fana CS’a) przekonać do wystawienia CONDTION ZERO jakiejś wyższej oceny. Gra dostaje mocno naciągane 7 – głównie z sentymentu do COUNTERa, jeśli nie grałeś nigdy w CSa to możesz sobie tę grę śmiało odpuścić, Szkoda twojej kasy i nerwów.



Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   13