Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   28
           

Piotr "Watsu" Waszczyński

PLATFORMA: PS2    PRODUCENT: SCEE    DYSTRYBUTOR: SCEI   GATUNEK: Survival Horror   
WWW: www.forbidden-siren.com



Środek nocy, ciemność, zasunięte żaluzje, szczelnie pozamykane drzwi i okna a na uszach porządne słuchawki. Dochodzące zza okien głuche i monotonne wycie wiatru wpędzające mnie w tak nieprzyjemne uczucie samotności i odosobnienia cichnie aż w końcu milknie z chwilą wciśnięcia przycisku „power” w mojej Czarnulce. Dopiero wtedy świat staje się „gorszy”, co uświadamiam sobie w chwili pojawienia się ekranu tytułowego, któremu towarzyszy odgłos, którego nie zamierzałem już nigdy usłyszeć – syrena. Tak właśnie wygląda chwila, w której zaczynam przygodę z nowym dziełem Sony, Forbidden Siren. Przyjrzyjmy się bliżej kolejnemu członkowi dumnej rodziny survival horrorów.



Sony już od jakiegoś czasu zapowiadało wydanie niekonwencjonalnego horroru opowiadającego historię dziesięciu bohaterów, których wątki na przemian miały się ze sobą przeplatać. Już jednak przy zapowiedziach wprawiało to graczy w niemałe zakłopotanie. Każdy zastanawiał się czy będzie można się w tym wszystkim połapać. W końcu gry, które gościły w naszych domach do tej pory przedstawiały nam przygody jednej, ewentualnie dwóch postaci. I to jest właśnie pierwsza rzecz, którą Forbidden Siren zwraca naszą uwagę. Dziesięć postaci i dziesięć wątków składających się na jedną historię to bardzo ciekawy lecz zarazem ryzykowny patent. Na szczęście w przypadku Siren zrealizowany perfekcyjnie. Niewiele czasu potrzeba na zapoznanie się z każdą postacią a każda kolejna wzbudza w nas ciekawość dotyczącą dalszych losów poprzedniej i na odwrót. Przejdźmy jednak do rzeczy.



Witające nas intro przedstawia niekonwencjonalne praktyki religijne uprawiane przez mieszkańców pewnej niewielkiej wioski. Świadkiem ich staje się (zresztą na swoje nieszczęście) jeden z jej mieszkańców, szesnastoletni uczeń. Rychło jednak zostaje zauważony i rzuca się do ucieczki. W tym miejscu rozpoczyna się nasza przygoda. Oprawa wizualna gry jest rzekłbym równie ciekawa co miła dla oka. Twarze postaci są digitalizowane, co w praktyce owocuje niesamowitymi, żywymi emocjami rysującymi się na twarzach naszych bohaterów, zarówno tych dobrych jak i złych (to w żadnym wypadku nie jest odwołanie do twórczości Larsa von Triera:).



W grze w zasadzie przez cały czas jest po prostu... ciemno i to właśnie owa ciemność jest równie charakterystyczna dla Syreny co głupawe panienki dla FFX-2. Ona to buduje cały klimat dając nam jednocześnie mieszające się na przemian poczucie bezpieczeństwa i niepokoju. Nie zdziwcie się, jeśli po kilku godzinach gry będziecie bali się światła jak ognia. Każdy promyk światła może zdradzić naszą obecność a tego nikt z nas by przecież nie chciał. Oczywiście zdarzają się niedoróbki kiedy na przykład słup światła przecina pole widzenia przyczajonego za krzakiem Shibito (bo tak się właśnie nazywają nasi „zmutowani” koledzy), a ten nic nie zauważa. Jest to jednak na tyle niezauważalne, iż w zasadzie nie ma się czego czepiać. Sami przeciwnicy są już jednak krokiem w przód biorąc pod uwagę chociażby tych z Resident Evil. Jeśli chcecie spotkać obdartego ze skóry zobiaka wydającego z siebie na wpół śmieszne na wpół żałosne jęki, źle trafiliście. Shibito nie mają z nimi nic wspólnego o czym przekonacie się już po pierwszej konfrontacji. Ta z kolei nie jest wskazana, gdyż najczęściej kończy się naszą śmiercią. Sama rozgrywka podzielona została na misje polegające na przykład na dojściu do jakiegoś określonego miejsca. Po przejściu takowej oglądamy jakąś cut-scenkę po czym rozpoczynamy wątek kolejnego z bohaterów. Zróżnicowanie tych ostatnich jest całkiem spore co również zasługuje na uwagę. Z jednej strony wcielamy się w rolę nastolatka, który nie niesie ze sobą nic prócz swojej beznadziejności, z drugiej księdza, nauczyciela czy starca buszującego po okolicy ze swoją wieśniacką strzelbą. Inną rzeczą, której boleśnie doświadczamy już na początku gry jest poziom trudności. Nie jest nam dane wybrać sobie konkretnego gdyż już samo zróżnicowanie misji (czyt. postaci) jest swoistym podziałem. Ogólnie rzecz biorąc gra jest po prostu cholernie trudna. Gdyby był to shooter, wyścigi lub RPG poczytałbym to grze za niezaprzeczalny plus gdyż zwiększa to jej żywotność. Jednak, biorąc pod uwagę, że Siren jest niczym innym jak survival horrorem moje uczucia są mieszane. Fakt, nie można porównać tej gry do żadnej innej ze znanych nam szlagierów ale chyba nawet to nie broni twórców.
W końcu znajdą się ludzie, dla których nawet survival horror nie istnieje bez klimatycznej, płynnej fabuły a wielogodzinne ślęczenie na jednej misji na pewno nas do niej nie zbliża. W każdym razie jeśli lubicie w grach używać szarych komórek i łatwo nie dajecie za wygraną, Siren na pewno przypadnie Wam do gustu.



Gra jest specyficzna jeszcze z innego powodu – tzw. SightJacka. Jest to nic innego jak umiejętność widzenia oczami innych, zarówno przyjaciół (jak to słowo tu wiele znaczy:) jak i wrogów. Nie będę rozpisywał się na temat sposobu, w jaki bohaterowie posiąść mieliby ową zdolność ale nie bójcie się, wszystkiego dowiedzie się podczas gry. W każdym razie bez owego SightJacka przejście gry (przynajmniej pierwsze) jest niemal niemożliwe. On czyni świat Siren tak wyjątkowym. Odgłosy jakimi bombardowane są nasze uszy podczas takiej wizyty w ciele Shibito potrafią nierzadko dosłownie zniechęcić nas do dalszej gry. No właśnie. Oprawa dźwiękowa również prezentuje się przyzwoicie (co ja mówię, bardzo dobrze). Umilającej nam zabawę i tak już często psychodelicznej muzyce towarzyszą dodatkowo tak przez nas umiłowane syreny bądź nienaturalne odgłosy wydawane przez przeciwników. Buduje to niepowtarzalny, swoisty klimat. Musiałbym skłamać mówiąc, że nie ma potrzeby porównywać Syreny do Silent Hilla bo jest i to całkiem spora. Faktem jest, iż Siren nie wzbudziło we mnie takiej grozy jak historia Harry’iego Masona jednakże faktem jest również, że są to całkiem różne gry. Brakuje mi natomiast mistrzowskiej wręcz ręki w operowaniu ciszą, której mogliśmy doświadczyć właśnie w Silent Hill (odpowiedzialny za ścieżkę audio był tam Akira Yamaoka i spisał się rewelacyjnie). W Siren często tego brakuje, tym bardziej rzuca się to w oczy (a raczej w uszy) z powodu naszych często „przedłużających się” wizyt w określonych lokacjach spowodowanych wyżyłowanym poziomem trudności.



Magia tej pozycji polega jednak na tym, iż strach przed przeciwnikiem jaki w nas buduje bierze się z respektu jakim go z czasem obdarzamy. Nie jest to strach przed jego wyglądem, nieoczekiwanym pojawieniem się czy Bóg wie czym jeszcze. Jest to strach przed jego siłą, szczególnie odczuwalny gdy jest nam dane grać młodą kobietą bądź bezbronnym nastolatkiem. To przeciwnik zmusza nas najczęściej do myślenia. Nie muszę chyba pisać, że nie ma tu mowy o akcjach pokroju „Zaginiony w akcji”. W większości przypadków jedyne co mamy to latarka, choć i to nie zawsze. Shibito natomiast uzbrojeni są w młotki, sierpy, kosy, noże, strzelby, deski czy inne wysublimowane przedmioty. Bardzo nie lubią też gdy ktoś odrywa ich uwagę od ulubionych zajęć pokroju notorycznego uderzania młotkiem w ścianę tudzież przycinania rosnącej przy drodze trawki (bez skojarzeń:). Podsumowując Forbidden Siren jest grą bardzo dobrą, nowatorską i godną swojej ceny. Na szczęście nie rywalizuje z Silent Hill’em oferując nam swój własny, jedyny w swoim rodzaju klimat za co developerom należą się gromkie brawa. Coś takiego niewątpliwie niełatwo jest dzisiaj osiągnąć. Grę mogę z czystym sumieniem polecić każdemu fanowi gatunku oraz każdemu, kto szuka w grach czegoś nowego, tym bardziej, iż Sony oferuje nam to w tak dobrym wydaniu. Ocena końcowa i miodność obniżona za wspomniany wyżej poziom trudności, który z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli nie zwracacie nań uwagi (a zaręczam, że zwrócicie) dodajcie do obu jedno oczko.



Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   28